Warszawska Ochota to wymarzona dzielnica dla wielbicieli ciszy, zieleni i dobrej przedwojennej architektury. Takie miejsce zmusza do zwolnienia wielkomiejskich obrotów i przestawienia się na dostojne, choć pełne prostoty, celebrowanie dnia. Wystarczy przejść przez klatkę schodową do oficyny, by zgubić pośpiech i hałas jednej z głównych ulic miasta. Kamienica z 1931 roku wciąż trzyma wysoki poziom art déco. Wąska, ale elegancka klatka schodowa z jednakowymi wysokimi drzwiami, wypolerowane poręcze. Jedyny ślad po trudniejszych czasach to pochyłe balkony po bombie, która w latach 40. uderzyła w strop domu.
Kolekcja bez pretensji
Na straży domu, niemal w progu, stoi Rita – przygarnięta przez Martę, właścicielkę mieszkania, westalka – stary czarny manekin porzucony pod domem przez jakiegoś postępowego sklepikarza. Już na starcie zapowiada, że mieszkanie, choć miejscami stylowo dopieszczone, jest potraktowane z przymrużeniem oka i jeszcze nie raz nas zaskoczy. Na dłuższych ścianach holu zabudowa z ciemnego drewna: z jednej strony boazeryjny przedwojenny wieszak z lustrem, z drugiej – wąskie szafy z secesyjnymi rzeźbionymi frontami. A obok pierwszy z wielu domowych kufrów, znaleziony na amerykańskim targu staroci. Przykryty przywiezioną z Rejkiawiku baranią skórą służy jako wygodne przedpokojowe siedzisko i podręczne archiwum. Nad drzwiami wejściowymi kolejne stylowe mrugnięcie: minikolekcja tablic rejestracyjnych. To pamiątki po wszystkich, amerykańskich i polskich, samochodach właścicielki. Marta, znawczyni literatury amerykańskiej i tłumaczka, mieszka tu od roku. Przeniosła się z dość pokaźnym dobytkiem Starzy znajomi zastanawiają się, gdzie to wszystko się wcześniej mieściło, albo podziwiają jako nowy nabytek sprzęty, które od lat stały w poprzednim lokum. Trudno im się dziwić, bo nawet na osiemdziesięciu metrach kwadratowych przedmioty nie sprawiają wrażenia pustki. Białe, szlachetnie surowe ściany i jasne drewniane podłogi – dębowy parkiet w pokojach, sosnowe deski w kuchni – są najlepszym tłem dla tak niezwykłej zbieraniny starych, klimatycznych mebli i dodatków, przygarniętych po rodzinie, ciotkach, wujkach, dziadkach i ciociobabciach.
Czas posiedzeń
Na prawo od wejścia bardzo gościnny salon. Przytulny i jasny, bo wpada do niego południowe słońce. W gorące dni Marta rozwija balkonową markizę, która chroni wnętrze od przegrzania i umożliwia letnie niby tarasowe posiedzenia. Miano serca domu pokój gościnny zyskał dzięki obecności minimalistycznego kominka. Wcześniej w tym miejscu był piec. Szczęśliwie dla wystroju wnętrza i ku radości mieszkańców któryś z poprzednich lokatorów zamiast po prostu zamurować przewód kominowy po zlikwidowanym piecu, przytomnie zainstalował tam palenisko. Teraz nic, nawet kolorowa aromatyczna kuchnia, nie jest w stanie wywabić gości sprzed ognia. Uderzająca jest ilość miejsc do siedzenia albo choć przycupnięcia. Kanapa, fotele, krzesła, stołki, a nawet kufry, które – przykryte skórami – pełnią jednocześnie funkcję ławek i schowków, pokazują, że bywalcy domu lubią nasiadówki. Choćby kilkuminutowe. Przy rozmowie, muzyce, lekturze, dobrej herbacie albo prawdziwym tureckim szatanie, parzonym w miedzianym rondelku (też z amerykańskiej wyprzedaży). Równie dużo tu lamp. Mimo że stanowią niejednorodne stylowo zbiorowisko – a może w tym właśnie tkwi ich urok – doskonale wpisują się w panujący tu klimat. Większość z nich Marta wytropiła na Allegro.
Maskowanie i eksponowanie
Najważniejsze po salonie miejsce to kuchnia. Jest chyba najbardziej „zarośnięta” przedmiotami, ale też najbardziej klimatyczna. I urządzona z dużą konsekwencją, w stylu, który można by określić jako mieszczański rustykalny. Ta dziwna mieszanka polega na połączeniu elementów stylowych (rzeźbionego kredensu, secesyjnych frontów szafek, złoconych lamp) z przaśnymi (surowymi deskami, emaliowanymi kolorowymi naczyniami). Nieregularny kształt wnętrza jest wynikiem połączenia kilku pomieszczeń i przesunięcia ścian: wcześniej były tu służbówka, kuchnia, głęboka szafa i drugie, służbowe wejście do mieszkania. Większość kuchennych przedmiotów pozostawiono na widoku. Ustawione na wykonanych przez bardzo pomysłowego rzemieślnika regałach (najciekawszy jest zrobiony ze starych drewnianych nart, które przez lata zbierały kurz w piwnicy) niecodzienną dekorację tworzą przyprawy w słoiczkach i kuchenne produkty w słojach. Ukryte i zamaskowane jest tylko to, co kłóci się z bibelotową estetyką całego mieszkania. Kaloryfery – za osłoną z drewnianych listew lub za drobną miedzianą siatką, służącą jednocześnie jako wieszak do kolekcji kolorowych łyżek wazowych. Lodówkę oklejono matą z korka, dzięki czemu straciła zimny kuchenny charakter.
Prace domowe
Gabinet pani domu to prawdziwy skład książek. Nic dziwnego w przypadku wykładowcy literatury, który w dodatku pracuje w domu. Tu najbardziej przydał się frapujący układ ścian – poza łazienką wszystkie pokoje mają ponad cztery ściany – zapewniający więcej miejsca na regały z książkami. Zresztą w gabinecie regały stoją niezależnie od płaszczyzn muru, tworząc prostopadłe załomy i uskoki. Jest ich dziewięć, większych (budowanych na wymiar) i mniejszych (składających się na przykład z szafek bez frontów, ustawionych jedna na drugiej). Perełką jest regał zrobiony według pomysłu Marty z masywnych desek ułożonych na cegłach, brzozowych pieńkach, glinianych garnkach, dużych słojach z zamkniętymi we wnątrz suszonymi różami. Na honorowym miejscu pod oknem stoi imponujące biurko z lat 20. pokryte przyciskami do papieru i stylowymi drobiazgami. Wygląda jak biurko prawdziwego pisarza. Jest też komputer, ale nawet ten współczesny akcent ustawiono na żeliwnych nogach od starej singerowskiej maszyny do szycia. Całe mieszkanie to wyzwanie dla zbieraczy, ale szczególnie w gabinecie kolekcjonerzy przedmiotów vintage odnaleźliby swój raj. Oryginalne puszki po papierosach i tytoniu stoją obok prawdziwych paryskich rzygaczy i innych niezwykłych przedmiotów na regałach z książkami.
Twórcze współistnienie
Z okna sypialni rozciąga się ulubiony przez Martę widok. Na pierwszym planie romantyczne skosy poddaszy przypominające paryskie mansardy. Drugi plan zajmuje średniowieczna w klimacie wieża kościoła. Dalej – nowoczesny biurowiec w stylu nowojorskich drapaczy chmur z lat 40. Przedłużeniem tego widoku jest wyposażenie sypialni. Jest i coś z „antyku”, i z klasyki wzornictwa, są nastrojowe detale. Na lewo od wejścia w rogach pokoju dwie murowane szafy (w nich nowoczesne wysuwane kosze). Między nimi wnęka, którą zajmuje empirowe biureczko po babci. Po przeciwnej stronie, na stojącej pod kątem ścianie, ciężka toaletka w stylu gdańskim. Na meblach mnóstwo pudełek, pudełeczek, szkatułek, wszelakiej biżuterii. Bibeloty, choć jest ich bardzo dużo, nie rażą nadmiarem, wydają się nieodłączną częścią mieszkania, jakby były tu od zawsze. Wnoszą do tego cichego miejsca bogatą historię aktywnego i ciekawego życia.